poniedziałek, 4 lipca 2016

Rozdział 33. Ostatni.

Luke szarpie za moje barki. Syczę z bólu, mimo że wiem, iż w normalnej sytuacji nie dopuściłby się do zadania mi jakiegokolwiek bólu.
-Przepraszam. - słyszę jego cichy szept. Zwracam głowę w jego stronę i kiwam, dając mu znać, że nie mam mu tego za złe. Marna ze mnie aktorka, a wszystkie emocje, które teraz buzują w moim ciele, wcale nie pomagają mi w tej sytuacji. Podążamy do przodu, kierując się w stronę starego magazynu na obrzeżach miasta. Nie chcieliśmy spotykać się z Tyler'em w centrum. Nie chcieliśmy mieć dodatkowych kłopotów i narażać inne osoby, które przypadkiem przechodziłyby w okolicy. Wchodzimy za wielkie metalowe drzwi, które prowadzą nas do opuszczonej hali. Na zewnątrz powoli robi się ciemno i jedyne światło w tym wielkim pomieszczeniu to to, pochodzące z zachodzącego słońca. Luke łapie mnie coraz mocniej. Jeżeli przeżyję, oddam mu za te wszystkie siniaki, które mi nabije. Oby do tego doszło.  - Bądź ostrożna. - dodaje Luke zanim krzyczy. - Tyler! Gdzie do kurwy jesteś?!
-Luke... aż taki zniecierpliwiony? - słyszę gruby, męski głos dochodzący zza ściany. Serce wali mi coraz mocniej i przełykam głośno ślinę. Czuję, jak Luke delikatnie głaszcze moją dłoń. I w tym momencie wychodzi on. Człowiek, którego widzę po raz pierwszy. Człowiek, który zniszczył całe moje życie. Człowiek, który odebrał mi moją jedyną miłość. Człowiek, którego pozbyłabym się z tego świata bez najmniejszego zawahania, tylko po to, żeby zgnił w cholernym piekle, bo nie zasługiwał na nic innego. Patrzę na niego, a całe moje ciało przepełnia nienawiść. Nasze spojrzenia się krzyżują, a ja żałuję, że mam na ustach naklejoną taśmę, bo splunęłabym mu prosto w twarz. Widzę, jak jego usta wyginają się w szerokim uśmiechu, jakby wygrał zabawkę na loterii. Przerażające jest to, że to ja jestem tą zabawką.
-Chcę załatwić to jak najszybciej. - warczy Hemmings. Jeszcze w życiu nie widziałam go, aż tak zdenerwowanego. Martwię się o niego. Tak bardzo pragnę tego, żeby wyszedł stąd cały i zdrowy.
-Jak zawsze się spieszysz. Cieszmy się chwilą! W końcu mamy w sidłach naszą piękną Jenny Stinson! - śmieje się Brown i zaczyna klaskać. Czuję, jak żołądek podchodzi mi do gardła. I to wcale nie jest wina stresu. To wina tego wysokiego bruneta, na którego widok czuję tylko i wyłącznie obrzydzenie. Nie wiem już, co to strach i przerażenie. Teraz w moich żyłach płynie nienawiść i pogarda. - Podejdź bliżej, chcę zobaczyć przerażenie w jej oczach. - mówi, a mnie przechodzą dreszcze. Jak chorym trzeba być, żeby mówić takie rzeczy?! Czuję szarpnięcie na ramieniu, kiedy Luke podchodzi bliżej. Stawiam opór, wcale nie chcę tam podchodzić. Wygląda to na pewno wiarygodnie, bo ja w ogóle nie udaję. Upadam na kolana, tylko po to, żeby spowolnić to, co ma nadejść. Blondyn podnosi mnie i podchodzimy parę kroków do przodu. Jesteśmy bliżej Tyler'a, ale dzieli nas jeszcze spora przestrzeń. Dzięki Ci, Boże, że ten magazyn jest tak wielki. 
-Dobra, Brown, najpierw musimy coś ustalić. - mówi Luke, przez zaciśnięte zęby. - Nie oddam ci jej tak po prostu. Musimy dogadać warunki.
-Wiedziałem. Musisz psuć tak piękne chwile. Czego chcesz? - pyta brunet, a jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Jest tak spokojny i opanowany. Niepokoi mnie to.
-Jestem wolny. Zapominasz, że istnieje i już nigdy więcej nie skontaktujesz się ze mną. To nasze ostatnie spotkanie, jasne?
-Hemmings, przecież taka była umowa, prawda?
-Taką umowę zawarliśmy już w Australii, a jednak odnalazłeś mnie w pieprzonej Wielkiej Brytanii!
-Sytuacja wymagała specjalnych środków. Wiesz jak jest. Nigdy nie wiadomo, gdzie przydadzą ci się kontakty, zwłaszcza w naszym świecie. - mruga, a ja czuję moje wczorajsze śniadanie, które było ostatnim posiłkiem jaki zjadłam przed naszym spiskiem.
-Albo zapewniasz mnie, że więcej się nie zobaczymy, albo zabieram stąd dziewczynę. - stawia warunki Luke. Wiem, że to wszystko to tylko jedna wielka ściema, ale mówi to z takim przekonaniem, że w pewnym momencie waham się, czy oby nie chce naprawdę oddać mnie w ręce tego psychopaty.
-Wytłumacz mi jedną rzecz. Z tego co mi wiadomo, byliście parą. Dlaczego nagle tak po prostu chcesz mi ją oddać? Nie chciała ci dać? - śmieje się. Zabiję skurwysyna własnymi rękoma. Wydłubię mu oczy i zdrapię ten jego uśmieszek z tej krzywej mordy. Najgorsze jest to, że nie dogadaliśmy się w sprawie tej kwestii. Ustaliliśmy wszystko, ale nie wzięliśmy pod uwagę tego, że Tyler może chcieć wiedzieć, dlaczego to robimy. Musimy działać spontanicznie.
-Dała, tylko nie mi. Z resztą chuj ci do tego. Moja sprawa. Chciałeś ją mieć, to masz. - warczy, a ja lekko się denerwuję. Zrobił ze mnie puszczalską!
-Chyba wiem z kim! Szanowny Pan Horan w końcu coś zaliczył! A już myślałem...
-Kurwa! Zamknij mordę! - przerywa mu blondyn. Mam wrażenie, że całkiem zapomnieli o mojej obecności.
-Spokojnie. Nasza umowa stoi. Daj mi się nacieszyć moją zdobyczą! - już mamy podejść do Browna, kiedy słyszymy donośny męski krzyk. Serce na moment mi staje, bo boję się, że to Dylan albo Dean. - Co to kurwa było?! - krzyczy Tyler.
-Nie wiem. Mieliśmy być sami! Kogo sprowadziłeś?! - pyta Hemmings, a brunet wybucha śmiechem. Ten dźwięk będzie prześladował mnie do końca życia.
-Żartujesz sobie? Myślisz, że jestem tu sam? Wejście obstawiają moi ludzie. Ale najwidoczniej mamy towarzystwo. Z kim kręcisz, Luke? Nie jestem na tyle głupi, żeby dać się wkręcić w coś takiego. Kogo moje oczy zobaczą zza drzwi?! Dean?! - krzyczy tak głośno, że echo roznosi się po hali.
-Pudło. - słyszę ten głos. Otwieram szerzej oczy widząc wchodzącego Niall'a. Zamieram. Dopiero po chwili dostrzegam krew na jego pięściach. Nie chcę wiedzieć w jakim stanie są ludzie Browna. Zerkam na jego twarz i wydaję z siebie głośny jęk. Nie wierzę, że to mój Niall. Nie widziałam go zaledwie kilka dni, które dla mnie trwały nieskończoność. Widzę rany na jego ciele i wiem, że musiał poświęcić wiele, żeby być tu teraz z nami. Z jednej strony cieszę się, że tu jest, ale z drugiej chcę, żeby stąd uciekł. Nasz plan w tej chwili nie istniał. Wszystko, co osiągnęliśmy zostaje zniszczone.
-I mamy naszą gwiazdę wieczoru! - śmieje się Brown. - Bałem się, że to ja będę musiał cię szukać, ale sam wszedłeś w moje sidła. Może to i lepiej. Zobaczysz na własne oczy śmierć naszej ukochanej Jenny. Swoją drogą poświęciłeś bardzo dużo tylko po to, żeby ją zaliczyć. Luke nie jest z tego powodu zadowolony. - syczy, a Niall patrzy to na mnie, to na Luke'a. Marszczy brwi, nie wiedząc, o czym mówi ten cholerny psychopata.
-Wypuść ją. Ona nie jest niczemu winna. Chcesz załatwić sprawy między nami, nie mieszaj w to niewinnych ludzi. Pozwól jej odejść z Luke'iem. - mówi Horan, a w moich oczach zbierają się łzy. Mam wrażenie, że on nie mówi tylko o naszej aktualnej sytuacji. On właśnie się poddał. Nie zamierza o mnie walczyć z Hemmingsem. Po ciele przechodzą mnie dreszcze. Obraz się zamazuje. Nie. Nie może tego robić. Chcę krzyczeć, ale nie jestem w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
-Muszę cię zasmucić Horan, ale nie. - uśmiecha się szyderczo Brown. 

Niall nie wytrzymuje i podchodzi do bruneta, lecz w tym samym momencie on wyciąga zza kurtki pistolet. Blondyn reaguje tak samo i po sekundzie stoją celując bronią w siebie nawzajem. Luke puszcza mnie, przez co upadam na kolana. Chce podejść do Tyler'a, ale on zatrzymuje go kolejnym pistoletem, który trzyma w drugiej ręce. Hemmings wyciąga swoją broń i wymierza nią w Browna.

Wszystko dzieje się tak szybko.

-Kim wy, kurwa, myślicie, że jesteście, co?! - krzyczy zdenerwowany Tyler. - Zabiję całą waszą trójkę! Każdego po kolei! Zacznę od ciebie, Horan!
Zrywam trzęsącymi się dłońmi taśmę z moich ust.
-Zostaw go! - krzyczę, na ile pozwala mi moje ciało. - Chciałeś mnie, to masz!

-Masz rację. Zacznę od ciebie. - mówi spokojnie, a oddech staje mi w gardle. 

Mija chwila.

Słyszę pierwszy strzał.

Upadam.

Zamykam oczy. 

Słyszę kolejny strzał.

To koniec.



Czuję, jak ktoś obok mnie upada. Powoli otwieram oczy, bojąc się widoku, jaki mogę zobaczyć. Lekko podnoszę głowę i dostrzegam Luke, który łapie się za swój brzuch. Biorę głęboki oddech. Zauważam, że jego koszulka coraz bardziej zabarwia się na czerwono. Nie mogę nic zrobić. Nie mam siły się podnieść. Rozglądam się pusto dookoła. W oddali widzę leżące na ziemi ciało Browna. Zerkam w prawą stronę, gdzie biegnie już Niall i Dylan. Brunet szarpie mnie za ramię.

-Jenny! Wstawaj, do cholery! Musimy zabrać Luke'a do szpitala! Kurwa! - mówi, a mój oddech robi się coraz bardziej płytki. Nie rozumiem tego, co się dzieje wokół mnie. Wszystko jest rozmazane. Rozglądam się dookoła, mimo że nie widzę nic. - Ona jest w szoku. - szepcze Dylan i łapie moją twarz w swoje dłonie. - Jenny, kochanie, posłuchaj mnie. Musimy uratować Luke'a. Musisz nam pomóc. Zabieramy go do szpitala. Uspokój się i wstań. - mówi delikatnie, a ja czuję się, jakbym nagle otrzeźwiała. Za pomocą O'briena wstaję i kierujemy się do samochodu, do którego już idzie Niall z ciałem Luke'a. Kładzie go na tylną kanapę samochodu, gdzie po chwili siadam ja. Biorę jego głowę na swoje kolana. Chłopaki siadają z przodu i z piskiem opon ruszamy.
-Luke... - szepczę. Został postrzelony tuż pod lewą piersią. Uciskam go w tamto miejsce, starając się zatamować krwawienie. Hemmings jest przytomny. Patrzy prosto w moje oczy.
-Jenny... moja kochana Jenny... - mówi między jego ciężkimi oddechami. Łzy spływają mi po policzkach. Chłopak z trudem podnosi dłoń i je wyciera. Jego oczy powoli się zamykają. Od szpitala dzieli nas jakieś trzy kilometry. 
-Lukey, proszę. Nie możesz mi tego zrobić. Nie zostawiaj mnie. Otwórz oczy. - wpadam w histerię. Blondyn wykonuje moją prośbę.
-Było warto. - uśmiecha się. - Jesteś bezpieczna, skarbie. - mówi i po raz kolejny jego oczy się zamykają.
-Luke, błagam. - płaczę i ocieram dłonią jego twarz, po której spływają kropelki potu. Podnosi powieki.
-Jenny, zrób to dla mnie ostatni raz. - prosi, a ja bez wahania pochylam się nad nim i łączę nasze usta w delikatnym pocałunku. Wiem, że on teraz tego potrzebuje. Nie pozwolę mu odejść w taki sposób. Został nam kilometr. Odsuwam się od niego, ale jego oczy się nie otwierają.
-Luke... - mówię, starając się go obudzić. Nie odpowiada. - Luke! - krzyczę i szarpię go za ramię. Nie reaguje. W tej chwili zajeżdżamy do szpitala. Podczas drogi Dylan zadzwonił na numer alarmowy i dzięki temu wszystko było przygotowane. Zabierają Luke'a z moich kolan. Wychodzę z samochodu i widzę, jak zabierają go na nosze i wprowadzają do szpitala. Wszyscy krzyczą. Nie mogę wykonać ani jednego kroku. Siadam na krawężniku i chowam twarz w swoje dłonie. Nie wiem, ile trwam w takim stanie. Łzy ciągle płyną po moich policzkach. Po jakimś czasie podchodzi do mnie Dylan. Podnoszę na niego wzrok i modlę się, żeby powiedział, że wszystko jest w porządku. On kręci głową, a ja zanoszę się jeszcze większym płaczem. To wszystko moja wina...

~*~

Wracam do mojego mieszkania. Opieram się głową o zimną szybę auta Dylana. Po wyjściu ze szpitala zabrała nas policja. Wiedzieli o śmierci Luke'a i Tyler'a. Chcieli nas przesłuchać, ale gdy tylko nas zobaczyli na komisariacie odesłali nas do domu. Pytali mnie, czy wszystko dobrze, proponowali wodę, a nawet leki. Nie odpowiedziałam. Nie byłam w stanie powiedzieć ani jednego słowa. Przed oczami wciąż miałam widok Luke'a, a na moich dłoniach i ubraniach zastygła jego krew. Nie wierzę w to, co się stało. On odszedł. Na zawsze...
-Jenny... - szepcze Niall. Rozglądam się i zauważam, że jesteśmy pod naszym blokiem. Otwieram drzwi i wychodzę, nie żegnając się z Dylan'em, Lydią, czy Dean'em. Słyszę kroki Niall'a za sobą. Trzęsącymi się dłońmi szukam kluczy w plecaku. Poddaję się i spuszczam głowę. Jak beznadziejnym trzeba być, żeby nie móc zrobić tak prostej czynności. Horan zabiera ode mnie mój bagaż i po chwili otwiera drzwi. Rozsuwam bluzę, którą miałam na sobie i rzucam ją gdzieś w kąt. Muszę zmyć z siebie jego krew. Idę prosto do łazienki i odkręcam wodę w kranie. Jest zimna. Wkładam pod nią swoje dłonie. Umywalka robi się czerwona, a zabarwiona woda spływa w dół i znika, tak jak całe moje życie. Biorę w dłoń szczoteczkę i zaczynam szorować swoje ręce, chcąc zmyć z siebie krew i poczucie winy. Szoruję coraz mocniej i zaczynam płakać, aż w końcu z bólu zaczynam krzyczeć. Do łazienki wbiega Niall i wyrywa mi szczoteczkę.
-Janie... - mówi i odwraca mnie w swoją stronę. Przytula mnie i ukrywa w swoich objęciach. Kolejna fala płaczu zalewa moje ciało.
-To moja wina... - szepczę.
-Nie mów tak. To nieprawda.
-Tak, to prawda! On zginął przeze mnie! - krzyczę i chcę wyrwać się z jego objęć, jednak on mi na to nie pozwala.
-On zginął dla Ciebie. - próbuje mnie uspokoić. Na marne.
-Ja sobie nie poradzę bez niego. Był moim przyjacielem.
-Wiem, ale damy sobie radę. Razem.

~*~

Po pogrzebie Luke'a, który odbył się w jego rodzinnym mieście w Australii, postanowiłam zmienić siebie. Zostawić to, co było za mną i rozpocząć nowe życie bez niego. Wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju przez dłuższy czas. Ale teraz już jest lepiej. Wiem, że on zrobił to dla mnie. Mieliśmy sprawę w sądzie w sprawie zabójstwa Luke'a i Tyler'a. Chcieli sądzić Niall'a o zabicie Browna, ale sąd i prokurator doszli do wniosku, że działał w obronie własnej i mojej. Uniewinnili go. Chciałam zeznawać, ale niestety mój psycholog na to nie pozwolił. Musiałam chodzić do niego dwa razy w tygodniu, bo oprócz niego, Niall'a i moich nowych przyjaciół nie potrafiłam z nikim innym rozmawiać. Poczucie winy nie pozwalały mi na nikogo spojrzeć, dopóki mama Luke'a nie powiedziała mi, że to była jego decyzja i nie powinnam się tym zadręczać, bo uratował kobietę swojego życia. Przepraszałam ją za to, co się stało i obie zapłakane stałyśmy nad jego grobem. Przytuliła mnie i wybaczyła mi, dzięki czemu zdołałam się jakoś pozbierać. Po powrocie do Anglii spakowałam wszystkie swoje rzeczy. Rzuciłam studia, nie mówiąc o tym moim dawnym znajomym i wyjechałam do Irlandii. Nie pojechałam tam sama. Wynajeliśmy dwa mieszkania obok siebie, dzięki czemu miałam swoich przyjaciół blisko siebie. Zaczęliśmy studia na nowym uniwersytecie i nie wracaliśmy do tego, co wydarzyło się tej cholernej nocy. Dean zdobył pracę w firmie informatycznej, ale mimo to nie zrezygnował z nielegalnego szpiegowania ludzi. Dylan poszedł do szkoły policyjnej, a Lydia studiowała psychologię na tym samym uniwersytecie, co ja. Tym razem wybrałam prawo, co spodobało się Dean'owi, który twierdził, że w razie co, to wyciągnę go z więzienia. Cwaniak. Mieszkali we troje na przeciwko mieszkania mojego i Niall'a. Blondyn rzucił zespół i zaczął studiować sport na mojej uczelni. Przyjęli go do drużyny piłki nożnej, dzięki czemu zainteresowała się nim lokalna drużyna piłkarska, która gra w I lidze. Mieszkaliśmy razem, tak jak dawniej. Przynajmniej tak było na początku. Teraz jego pokój stoi pusty, bo wprowadził się do mojego. Nawet oficjalnie nie zaczęliśmy od nowa. To po prostu się stało. Jestem z nim szczęśliwa, jak kilka lat temu w liceum. I kocham go tak samo jak wtedy.

~*~

-Cieszę się, że jesteśmy tutaj razem. - mówię wpatrując się w zachodzące słońce, które pięknie odbija swoje promienie o fale oceanu. Opieram swoją głowę o jego ramię i wdycham świeże australijskie powietrze.
-Byłoby lepiej, gdybym nie musiał słuchać obrzydliwych żartów Dean'a i oglądać namiętnych pocałunków Lydii i Dylan'a. - krzywi się Niall, a ja lekko się śmieje.
-Wiesz, że oni muszą patrzeć na nasze, tak? - pytam, zerkając w jego stronę.
-Ale my to co innego. - mówi i całuje mnie lekko w usta. - Dobrze, że tutaj przyjechaliśmy. On by tego chciał. - poważnieje, a ja wtulam się mocniej w jego ciało.
-Był naszym przyjacielem i ciągle nim jest. Gdyby nie on, nie byłoby nas tutaj razem. Przynajmniej możemy odwiedzać jego grób. - szepczę ostatnie zdanie.
-Kocham Cię. - mówi Niall.
-Ja ciebie też. - uśmiecham się i składam pocałunek na jego ustach.
-Fuu... a narzekacie na nas. - mówi Dylan, siadając z Lydią i Deanem obok Niall'a.
-Tylko, że on nie gwałci jej gardła językiem, jak ty. - odpowiada Dean, a reszta wybucha śmiechem. Patrzę na czwórkę tych ludzi. Moi przyjaciele. Moje oparcie. Moja rodzina. Brakuje tu jeszcze jednej twarzy, ale wiem, że on teraz na nas patrzy. Zerkam w bezchmurne pomarańczowe niebo. On tam jest. Zawsze będzie przy mnie. Przenoszę wzrok na moich przyjaciół i nie potrafię przestać się uśmiechać. Są dla mnie wszystkim. Czuję, jak Niall obejmuje mnie ramieniem. Patrzę w jego niebieskie oczy i jedyne, o czym myślę, to to jak bardzo szczęśliwa jestem w tym momencie.


KONIEC.


***
Nie wierzę, że to piszę, ale to prawda. New life without You właśnie się skończyło. Nie potrafię nawet wyobrazić sobie tego, że już nie będę pisać tej historii. Boję się Waszej reakcji na ostatni rozdział, ale liczę, że Wam się spodoba. Jestem pełna emocji, a napisanie tego zajęło mi dobre kilka dni. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak ciężko jest mi cokolwiek napisać. Jest to moje trzecie fanfiction, ale do żadnego nie przywiązałam się aż tak bardzo. Nie mam pojęcia, co napisać, bo nie wierze, że to koniec. Co prawda mam jeszcze kilka pomysłów, ale doszłam do wniosku, że lepiej będzie przerwać to w tym momencie.

Dziękuję każdemu, kto tu zajrzał. Kończymy to opowiadanie z 13 tysiącami wyświetleń. Dziękuję Wam wszystkim, którzy skomentowaliście chociaż jeden rozdział.

Wiem, że nie zawsze tu byłam i często przerywałam pisanie, ale część z Was tu została. Dziękuję Wam za cierpliwość.

Jedno wiem na pewno. Nie zrezygnuję z pisania. Nie jestem w tym dobra, ale to jest taka moja odskocznia. Nie wiem jeszcze, czy zacznę publikować coś w Internecie czy zostawię to dla siebie. Wszystko okaże się w ciągu najbliższych kilku miesięcy. (Obstawiam, że nie wytrzymam miesiąca bez wstawienia czegoś w Internet XD )

To chyba wszystko.

Dziękuję Wam wszystkim.

Kocham Was.

beyoours - Jola